Ofiary – Bez zobowiązań, część 1

Autor: Klarysa Ratmajer

Bez zobowiązań, część 1

ofiary

Margareta postąpiła tak, jak ustaliła z Tomaszem dzień wcześniej. Przyszła do niego z samego rana, by zjeść obiecane tiramisu i wypić mocną, czarną kawę z dużą ilością cukru. To wtedy zauważyła, że Tomek nie słodzi, choć przełyka gęstą breję, krzywiąc się z każdym łykiem. Nie omieszkała zapytać, dlaczego tak właśnie jest.

– Dieta – odpowiedział krótko i niezwykle konkretnie.

– Dieta? – zdziwiła się. Oparła wygodniej o oparcie krzesła i splotła ręce na piersi, jakby wyczekiwała kontynuacji tego tematu.

– Trener nie pozwala – objaśnił.

– Masz trenera?

– Boks to moje życie.

– To się czasami nie kłóci z twoim zawodem? – Zmrużyła oczy i zrobiła minę pełną niewiedzy.

– Jeśli się chce, to wszystko można w życiu pogodzić – powiedział z uśmiechem prawdziwego szczęśliwca. – A przynajmniej warto spróbować – dodał i przy tym nieco sposępniał, zamyślił się.

Czytaj dalej „Ofiary – Bez zobowiązań, część 1”

Reklama

Miejskie opowieści

Autor: Praca zbiorowa

Umowa małżeńska

miejskieNie lubiłem być okłamywany. Brzydziłem się kłamstwem, zdradą, brakiem lojalności. Wierność była dla mnie sprawą nadrzędną. Wierność sobie, żonie, własnym przekonaniom i poglądom. Magda nieraz żartowała, że przez to jestem jak krowa, która ich nie zmienia. Nawet jeśli miała rację, to nie mogła powoływać się na to, że nie znała moich poglądów przed ślubem. Od zawsze byłem z nią szczery, a w wieczór oświadczyn ubrałem swoje poglądy w słowa i wygłosiłem mowę.

Tak naprawdę, kiedy przedstawiałem Magdzie reguły, jakie będą obowiązywały w naszym małżeństwie, to nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do zastosowania wielu z nich. Pomimo tego postawiłem na zupełną szczerość, mając świadomość, że może ją to wystraszyć i sprawić, że odejdzie.

Nigdy nie żałowałem tego, że jej nie okłamałem i że nie przemilczałem niektórych rzeczy, choć skutek mojej wylewności był zupełnie odwrotny od zamierzonego. W zamierzeniach Magda miała się wystraszyć, przez to pilnować, a dzięki temu nigdy mi nie podpaść, a przynajmniej nie na tyle, bym musiał sięgnąć do konkretnych rękoczynów. Niekonkretnych się nie obawiałem. Wymierzenie klapsa czy kilku przychodziło mi z łatwością. Nie towarzyszyło mi przy tym żadne rozczulanie się nad kobietą, przez co nie było konieczności bym walczył sam z sobą na argumenty i przekonywał samego siebie o słuszności takiego postępowania. W przypadku, gdy tych klapsów było więcej i gdy ból, który temu towarzyszył, spokojnie mógł nosić miano kary, zamiast delikatnej przestrogi, pojawiała się też rozterka. Zastanawiałem się wtedy, czy na pewno postępuję słusznie, czy nie ma innej możliwości. Poziom wewnętrznej niepewności rósł wprost proporcjonalnie do wymiaru kary. W sytuacji, kiedy trzeba było sięgnąć narzędzi, bo ręka przestawała wystarczać, na zewnątrz nie okazywałem emocji, wewnętrznie płakałem.

Czytaj dalej „Miejskie opowieści”